POWRÓT DO ARTYKUŁÓW

Film "Miasto 44" - recenzja


Film Jana Komasy "Miasto 44" to zupełnie wyjątkowy obraz Powstania Warszawskiego w polskiej kinematografii. Ta wyjątkowość została osiągnięta dzięki naturalistycznemu podejściu do tematu z zastosowaniem zapierających dech w piersi efektów specjalnych. Oglądając film mamy wrażenie pełnego uczestnictwa w tych tragicznych wydarzeniach. Reżyser nie szczędzi widzom scen drastycznych, które są przecież chlebem powszednim dla tak intensywnego konfliktu zbrojnego. Śledząc losy bohaterów na ich powstańczym szlaku od Woli po Czerniaków uświadamiamy sobie ogrom cierpienia, ludzkich dramatów i zniszczeń. Zostajemy w pewnym sensie wybudzeni ze snu, bo mimo tego że fakty dotyczące tragicznych losów ludzi i miasta są powszechnie znane, nasze wyobrażenia na ich temat po obejrzeniu filmu z pewnością zostaną zrewidowane.

Film pokazuje powstanie z perspektywy młodych ludzi - członków jednego z oddziałów bojowych. Na początku jest ogromny entuzjazm i wola walki ze znienawidzonym wrogiem. Z biegiem czasu postawy ludzi się różnicują. Bohaterstwu i chłodnej, wojskowej rutynie towarzyszy strach i niekiedy panika. Entuzjazm i radość ze zwycięstw przygaszają dziejące się obok tragedie. Szacunek wobec jeńców koegzystuje z chęcią odwetu, spotęgowanego doświadczeniem niemieckiego barbarzyństwa. Honor i lojalność wobec towarzyszy skonfrontowany zostaje z ludzkim odruchem wyrwania się z piekła i ratowania swojego życia.

Obraz filmu nie jest budujący. Reżyser dokładnie wyeksponował wszystkie słabe strony mające wpływ na nieskuteczność powstania. Niewiele się mówi o genezie jego wybuchu i głównych decydentach. Widz może mieć wrażenie, że decyzja została podjęta pochopnie przez podekscytowanych konspiratorów bez głębszej analizy sytuacji i możliwości. W filmie wyraźnie widać brak doświadczenia powstańców i słabe uzbrojenie. Efektem tego są ciężkie straty już w pierwszych dniach powstania. Z czasem na główny plan wysuwają się cierpienia indywidualne i zbiorowe oraz ogrom zniszczeń. Postawa niektórych oficerów, aby w tak trudnych okolicznościach walczyć do końca może wzbudzać sprzeciw części widzów. Ogólne wrażenie jest piorunujące. Niemieckie okrucieństwo pokazane jest bez najmniejszego retuszu w sposób bardzo sugestywny. W połączeniu ze śmiercią większości bohaterów mamy obraz pełnej klęski. Jesteśmy przybici i zdruzgotani. Tego wrażenie nie neutralizuje nawet końcowy obraz pokazujący odrodzenie się nowoczesnej Warszawy z popiołów.

Czy film Jana Komasy pokazuje prawdę? Z pewnością tak. Żyjący powstańcy po obejrzeniu filmu opowiadali, że najlepiej oddaje on rzeczywistość tamtych dni spośród wszystkich nakręconych dotychczas filmów o powstaniu. Jednak wielu z nas odczuwa pewien niedosyt. I nie chodzi tutaj o to, że nie nakręcono obrazu hagiograficznego, eksponującego chwałę, honor i poświęcenie. Chodzi o coś bardziej subtelnego. Powstanie było klęską militarną i polityczną. Jednak biorąc udział w obchodach kolejnych rocznic powstania i śpiewając "Warszawskie dzieci" na Placu Piłsudskiego w Warszawie czuje się ducha wspólnoty, który mimo klęski napełnia ludzi w każdym wieku siłą, radością i energią. Tego odczucia zabrakło mi po obejrzeniu filmu. Być może udałoby się wszystko pogodzić bez zbytniego "kolorowania" i naginania faktów. Wówczas nazwałbym film wybitnym zamiast bardzo dobrym.

Co do głosów o zasadność wybuchu powstania to uważam, że w tamtych okolicznościach ono po prostu nie mogło nie wybuchnąć. Armia Czerwona zbliżała się do Warszawy. Niemcy byli w odwrocie. Ludność Warszawy obserwowała ewakuację administracji niemieckiej, a także zmęczonych walkami żołnierzy wycofujących się na tyły frontu. Przez cały okres okupacji przygotowywano się do powstania. Polskie państwo podziemne było bardzo dobrze zorganizowane, co stanowiło ewenement na skalę światową. Strona radziecka zaczęła nadawać komunikaty radiowe wzywające ludność Warszawy do walki. Istniało ryzyko, że w momencie pojawienia się wojsk radzieckich na przedpolach stolicy powstanie wybuchnie samoistnie, wymykając się państwu podziemnemu spod kontroli, dezawuując i podważając sens jego istnienia.

Można się spierać o szczegóły dotyczące momentu wybuchu powstania, przyjętej taktyki walki, wiary w swoje możliwości itp. Jednak nikt z decydentów nie przewidywał, że Niemcy zareagują na powstanie z taką furią, objawiającą się w chęci nie tyle zwycięstwa, co eksterminacji miasta i jego mieszkańców. Kładąc na stół ok. 200 tyś. cywilnych ofiar nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się takiej odpowiedzialności moralnej. Liczono się z ofiarami, ale nie na taką skalę. Powstanie Warszawskie było bitwą o Polskę i jej niezależność w obliczu zbliżającej się okupacji sowieckiej. Nie było wówczas innej możliwości niż walka. Jedynie świadomość irracjonalnej reakcji Niemców, objawiającej się szatańskim terrorem mogłaby przyczynić się do zaniechania decyzji o wybuchu zorganizowanych walk.

Z podobnym dylematem mieliśmy do czynienia w 1939 roku. Walczyć (i ginąć), czy dogadać się z Hitlerem i wspólnie uderzyć na ZSRR. Gwarancje francuskie i brytyjskie były wątpliwe, więc walkę z przeważającą armią III Rzeszy również można byłoby dziś uznać za szaleństwo, którego wynikiem była śmierć ok. 6 mln polskich obywateli. Dziś niewiele osób kwestionuje zasadność decyzji o prowadzeniu wojny obronnej w 1939 roku. W mojej ocenie podobnie powinniśmy oceniać Powstanie Warszawskie. Decyzja o jego wybuchu to był tragiczny dylemat. Oby takich dylematów w naszej historii już więcej nie było.

Rafał Kraska